Autor: Anna Augustyniak
Dlaczego Polki szły na front? Czy kierowały nimi pobudki patriotyczne, czy także chęć przygody?
Opowieść o czterech żołnierkach Legionów Polskich.
Przecież mogły brać udział w wojnie jak rzesze innych kobiet – opiekując się rannymi w szpitalach polowych czy choćby szyjąc chlebaki, przenosząc wiadomości lub przechowując broń oraz tajne dokumenty. A jednak udział w pomocniczych oddziałach kobiecych to dla niektórych z nich było za mało. Ścinały włosy – i w męskim przebraniu szły na wojnę.
Dzień i noc między mężczyznami
W 1920 r. reporter brytyjskiego „The Times” pisał o niej, że jest atrakcyjna, bystra i że ma za sobą romantyczną kartę podczas I wojny światowej, gdy przez kilka miesięcy walczyła „u Piłsudskiego”, w legionowej artylerii – przebrana za chłopca, jako Kazik Żuchowicz.
Naprawdę nazywała się Wanda Gertz i chciała walczyć z wrogiem. Jej ojciec brał udział w Powstaniu Styczniowym, rosła więc w domu z tradycjami. Wiele lat później wspominała dziecięce zabawy w wojsko z bratem i jego kolegami. Kilkuletnia dziewczynka czę-sto przewyższała odwagą chłopców, którzy rejterowali z „placu boju”. Miała wtedy marzenie: zdobyć stopień podoficera.
Jako nastolatka, prócz pobierania nauki na kursach buchalteryjnych w szkole Zgromadzenia Kupców m. st. Warszawy, wstąpiła do skautingu. Wraz z innymi dziewczętami roznosiła antycarskie ulotki. Gdy w 1915 r. Rosjanie zostali wyparci przez armie Niemiec i Austro-Węgier z Warszawy, zbierały ekwipunek dla ochotników do polskich Legionów. Ale w Wandzie dojrzewało marzenie, by iść do boju. Nie było to proste, ale udało się, choć „półoficjalnie”: koleżanki ze skautingu dostarczyły jej męski mundur i obcięły bujne loki.
Wanda została Kazikiem. W koszarach od pierwszej chwili musiała wykazać się żelazną wolą, by nie uciec przed badaniem lekarskim rekrutów. Rezolutnie zapytała komisję, kto może ją zwolnić z oględzin. Wskazany porucznik domyślił się przyczyny i nie odesłał dziewczyny do domu. Trafiła do 1. pułku artylerii I Brygady Legionów, stacjonującej na Wołyniu. Musiała, jak inni, spać w ziemiankach, dbać o własnego konia (nauczyła się jazdy konnej), uczyć się obsługi armat, a także środków łączności, zakładania linii telefonicznych, naprawiania przewodów. Pełniła warty nocne.
Wciąż jednak nie brała udziału w walce, postanowiła więc uciec z artylerii do piechoty. Miało się to odbyć w Stobychewie, już podczas odwrotu – gdy front niemiecko-austriacki cofał się przed rosyjską ofensywą. Wraz z kolegą, też żądnym przygód, chcieli dołączyć do oddziału piechoty. Ale Wanda zaniemogła, przemęczenie organizmu dało o sobie znać chwilową ślepotą. Szła więc z artylerzystami, odmawiając oględzin lekarskich; trzymając się w drodze wozu konnego, czekała, aż jej się polepszy. A gdy odwrót się skończył, znów zaczęła się ciężka praca frontowa: budowanie stajni, ziemianek itd.
Tymczasem sytuacja Legionów stała się niepewna, Piłsudski rokował z Austriakami, a Wandzie, która była wycieńczona, udzielono urlopu. Na front już nie wróciła, i tak skończyła się jej służba. Za to zaczęła się legenda, którą późniejsza aktywność Wandy Gertz podtrzymywała. Pisano o niej, że jej postawa „daje się określić jako jeden szereg czynów, nacechowanych niezwykłym poświęceniem się idei Odrodzenia Ojczyzny, nieskazitelnością i siłą charakteru oraz odwagą”.
Potem wzięła udział w wojnie z bolszewikami: dowodziła ochotniczym batalionem kobiecym w Wilnie. Po przewrocie majowym w 1926 r. została sekretarką Piłsudskiego; kierowała sekretariatem Głównego Inspektora Sił Zbrojnych. W 1939 r. walczyła w obronie Warszawy. Pożegnawszy się z Kazikiem, w konspiracji pod okupacją niemiecką przyjęła pseudonim „Lena”. Zorganizowała, a potem dowodziła oddziałem AK „Dysk” (Dywersja i sabotaż kobiet); wykonywała wyroki śmierci na konfidentkach. Ze swym oddziałem walczyła w Powstaniu Warszawskim; potem była jeńcem w niemieckich obozach. Oswobodzona, wstąpiła do armii polskiej na Zachodzie. Do PRL nie wróciła. Do końca życia mieszkała w Londynie.
Spełniła dziecięce marzenie, a nawet więcej: miała stopień majora Wojska Polskiego, zaś w 1944 r. otrzymała Krzyż Srebrny Wojennego Orderu Virtuti Militari.
Służba wojskowa i służba Chrystusowa
Nie wiadomo dokładnie, ile kobiet w przebraniu walczyło na froncie I wojny. Mówi się przynajmniej o trzydziestu. Dowódcy zwykle wiedzieli o nich i starali się je chronić. Nie tylko przed udziałem w walce, ale – bywało – przed natarczywością kolegów. Choć one robiły wszystko, by się nie ujawniać: nosiły pod mundurem gorsety, owijały piersi bandażem. Aby dorównywać mężczyznom, prześcigały ich w obowiązkowości. Wandy Gertz zapał nie opuszczał, gdy rozbijała kilofem zamarzniętą ziemię. Nie pozwalała zwalniać się z pełnienia wart w deszczowe noce czy dźwigania 30-kilogramowego rynsztunku.
O pomocy nie chciała słyszeć także Leopoldyna Stawecka, która wyciągała wodę ze studni dla koni, spała na derce i budziła się ze szronem na włosach. Ale nie narzekała, nawet gdy brakowało chleba, a ziemniaki były nie lada przysmakiem.
Jej młodość różniła się od dzieciństwa Wandy Gertz. Dzieciństwo Staweckiej było – za przyczyną ojca-alkoholika – trudne, z karczemnymi awanturami i ukończeniem edukacji na szkole elementarnej. Wspominała, że „trzeba było się ubrać w pancerz i rękawice rycerskie i (…) poza plecami ojca pracować nad podniesieniem naszego stanu psychofizycznego”. Zaczęła więc naukę w seminarium nauczycielskim, ale – mając niespełna 18 lat – w 1914 r. poszła na front, razem z bratem i grupą młodzieży. Wcześniej zbierała pieniądze na ekwipunek dla organizujących się oddziałów, uczestniczyła w zajęciach strzeleckich. Teraz w mundurze chciała walczyć o Polskę. A że mogła to zrobić jedynie jako mężczyzna, przedstawiała się męskim imieniem. Mimo postawnej figury wyglądała dość chłopięco, dzięki czemu udało się jej wstąpić do I Brygady Legionów.
Ciężko ranna w boju, leczyła się kilka miesięcy. Na front już nie wróciła, bo umarł ojciec, a matka w listach nawoływała ją do powrotu do domu. Nie mogąc walczyć na froncie, Leopoldyna ukończyła kurs sanitariuszek i zaczęła pracę w krakowskim szpitalu wojskowym, gdzie opiekowała się rannymi legionistami.
Wstąpiła do Ochotniczej Legii Kobiet, została komendantką Legii we Lwowie. Tak to oceniała: „Więcej zadowolenia i pokarmu dla własnej ambicji daje walka na froncie, to święto żołnierza, ale nie mniej ważną i odpowiedzialną jest służba wartownicza”.
Pod jej dowództwem studentki wileńskie z OLK broniły miasta. Tu znów została ranna, tym razem ucierpiały płuca. Za kilka lat będzie to przyczyną gruźlicy i śmierci. Po walkach o Warszawę z bolszewikami i o Górny Śląsk z Niemcami dostała stopień oficerski i Krzyż Walecznych – w uznaniu za odwagę wykazaną w boju.
Aż nadszedł czas, kiedy Stawecka postanowiła zastąpić „służbę wojskową – służbą Chrystusową” i wstąpiła do zakonu sióstr felicjanek. Nie mogła jednak przyjąć obłóczyn, bo sąd kościelny wciąż jeszcze nie rozwiązał jej „wojskowego” małżeństwa z Józefem Popkowskim, kapitanem Wojska Polskiego. Wystąpiła więc i czekała na papieską dyspensę. W 1924 r. otrzymała ją – i wówczas znalazła swoje miejsce u serafitek w Oświęcimiu. Ubrała habit oraz przyjęła imię zakonne – odtąd nazywała się siostra Eligia.
Gdy zmarła, w 1933 r., jej trumnę ponieśli oficerowie Wojska Polskiego. Położyli na niej czapkę wojskową, szablę i proporczyk Ochotniczej Legii Kobiet.
Eliza i Maria: legionowi sanitariusze
Anna Nowakowska – biografka Wandy Gertz – twierdzi, że jej bohaterką interesują się dziś badacze gender studies. Gertzówna wychowywała się ze starszymi braćmi i ich kolegami. Podobnie było ze Stawecką – rosła wśród czterech braci. Czy to zaszczepione marzenia i pragnienia chłopców skłoniły je do pójścia drogą przeznaczoną wtedy dla mężczyzn, drogą płci przeciwnej? Drogą, po której w męskich przebraniach musiały inaczej się poruszać, opanowywać swe ciało, walczyć z cienkim głosem, zmienić wyraz twarzy…
Eliza Ludwika Daszkiewiczówna, 30-letnia urzędniczka w fabryce wyrobów fajansowych w Wiedniu, od dziecka marzyła o liniowej służbie sanitarnej. Podobnie jak Maria Bronisława Wołoszyńska, która nie mówiąc nic rodzicom, uciekła na front.
Był rok 1914. Obie nie chciały gotować zup ani szyć mundurów na zapleczu. Chciały realizować swoją wiedzę z kursów rekruckich oraz umiejętności strzelania z browningów i mauzerów. Postanowiły, że zostaną sanitariuszami. Stanisław Kepisz i Alfred Wołoszyński – właśnie tak miały się teraz nazywać.
Zdobyły przydział do 2. Pułku Piechoty Legionów. Od początku nie chciały i nie miały żadnych ulg podczas służby, narażały życie na linii ognia. Daszkiewiczówna zapracowała na przydomek „żelazna” i najpierw na Krzyż Walecznych, a potem na Krzyż Srebrny Orderu Wojennego Virtuti Militari. Pisano o niej, że nie bała się
niczego, miała w pogardzie śmierć i w największym niebezpieczeństwie potrafiła opatrywać rannych.
Wołoszyńska miała mniej szczęścia na froncie. Najpierw trapiły ją odmrożenia, potem tyfus, a wreszcie czerwonka. Została odesłana do szpitala, gdzie jej płeć została rozpoznana – zrobiła sensację jako „niewiasta w spodniach” i „dziewczyna żołnierz”. Wróciła w czasie najbardziej zaciętych walk i już jako sanitariuszka zbierała z pola rannych i zabitych.
W pamiętniku zapisała: „Sta. Kepisz, to jest Daszkiewiczówna, mój były bezpośredni komendant – dostaje się do niewoli. W czasie nocnego ataku na nasze pozycje zabrakło chłopcom amunicji. Kepisz biegnie więc do łączących na lewo Niemców, bierze od nich skrzynkę z amunicją (normalnie taką skrzynkę nosiło dwóch ludzi) i wśród ognia rozdaje żołnierzom. Podczas dalszej walki Kepisz wraz z paru legionistami dostaje się do niewoli, chłopcy jednak odbijają ich natychmiast. Tego samego dnia po południu Kepisz wyszła na przedpole, aby opatrzyć rannego, i wraz z nim zostaje zagarnięta przez Moskali. Podczas tych walk z nas trzech kobiet znajdujących się w batalionie ja tylko ocalałam”.
Władze rosyjskie zaliczyły „Stanisława Kepisza” do austriackich sanitariuszek i wymieniły na sanitariuszki rosyjskie, przebywające w niewoli austro-węgierskiej. Krótko przystrzyżona Daszkiewiczówna znów podążyła na front, znów jako mężczyzna. Chodziły pogłoski, że to kobieta: „Wcale nie wygląda jak baba”. „Baba? Tutaj?”. „Wszyscy wiedzą – wódki nie pije, nie namówisz go, żeby poszedł z wojskiem do łaźni, nie przeklina”. Była to już niemal powszechnie znana tajemnica.
W tym czasie Wołoszyńska została ranna i odesłana z frontu, już na stałe. W szpitalu w Krakowie przeistoczyła się w cywila. Dalsze jej losy są nieznane. Natomiast po odzyskaniu niepodległości przez Polskę, przeniesiona do rezerwy podporucznik piechoty Eliza Daszkiewiczówna bierze ślub z rolnikiem Kulikowskim i w powiecie grodzieńskim osiada na gospodarstwie. Adoptują dwójkę dzieci: 8-letnią Marysię i 11-letniego Antka. Eliza opiekuje się też wiejskim przedszkolem i kieruje spółdzielnią, tworzy jej filie w innych wsiach, rozwija działalność kulturalno-oświatową.
W czasie II wojny światowej aresztowana przez sowieckich okupantów, na fali wywózek trafia w głąb ZSRR. Duch żołnierza w niej odżywa. Zgłasza się do organizującej się armii Andersa – mimo że ma już blisko 60 lat. Działa w Pomocniczej Służbie Kobiet. Wraz z armią Andersa opuszcza ZSRR i trafia na Bliski Wschód. W Teheranie kieruje referatem oświatowym w kobiecym batalionie. Podle-gające jej ochotniczki są już traktowane jak żołnierze.
Umrze kilka miesięcy po zakończeniu wojny. Na jej grobie w palestyńskiej Jaffie będzie napis zaświadczający także o jej męskim wcieleniu: Ludwika Kepisz-Kulikowska z Daszkiewiczów. ņ
Bibliografia:
Jankowski S., Dziewczęta w maciejówkach, Warszawa 2012,
Nowakowska A., Wanda Gertz. Opowieść o kobiecie żołnierzu, Kraków 2009,
Nowakowska A., Kazik i Kazia. Symboliczna zmiana płci w walce o niepodległość Polski, www.interalia.org.pl.