Piekło okopowej walki kojarzy się nam głównie z walkami na froncie zachodnim. Tymczasem również w sercu Małopolski, 100 lat temu powstał prawdziwy labirynt okopów, w którym śmierć poniosły setki tysięcy żołnierzy.
Planując wędrówkę po szlakach Beskidu Niskiego, warto poświęcić kilka chwil na lekturę tekstu traktującego o reliktach krwawych walk, które toczyły się w tym rejonie podczas I wojny światowej. Wychodząc w góry z okolic Gorlic, Sękowej, Łużnej czy Siar, mamy szansę trafić na namacalne dowody istnienia w tym miejscu frontu Wielkiej Wojny. Najczęściej będą to, w większości zasypane i porośnięte roślinnością, kręte rowy, które sto lat temu tworzyły sieć okopów obu walczących stron. Gdy żołnierze austro-węgierscy, niemieccy i rosyjscy ruszali do walki o okopy przeciwnika, pozostawiali za sobą takie same, które w ostatnich miesiącach były ich lichym schronieniem oraz namiastką domu i komfortu. Przyjrzyjmy się jak wyglądały pierwszowojenne okopy i jak wyglądało życie codzienne zajmujących je żołnierzy.
Okop jaki jest, każdy widzi
Chociaż żołnierzom wszystkich armii obiecywano, że powrócą do domu przed świętami Bożego Narodzenia (lub nawet nim opadną liście z drzew), dowódcy wiedzieli, że w przypadku przedłużania się wojny będzie trzeba rozkazać żołnierzom okopanie się. O tym, jak ważne jest schronienie przed kulami wroga, wszyscy wiedzieli od czasów XIX-wiecznych konfliktów zbrojnych, a zwłaszcza ostatniej krwawej wojny rosyjsko-japońskiej (1904–1905). Nie bez powodu też żołnierze zostali zaopatrzeni w łopatki, kilofy i kopaczki. Generałowie wiedzieli, że nowoczesna broń palna i artyleria są w stanie bardzo szybko zniszczyć każdą nieosłoniętą siłę żywą, jak nazywano wówczas żołnierzy. Wyposażenie obu walczących stron w podobne narzędzia mordu zmusiły dowódców do zaniechania wyłącznie ofensywnej taktyki promowanej na początku wojny. W sytuacji, gdy żadna ze stron nie była w stanie skutecznie zaatakować drugiej, konieczne było przejście do wojny pozycyjnej. Z tą myślą Austriacy oraz Rosjanie przystąpili na przełomie 1914 i 1915 roku do tworzenia silnych umocnień w rejonie Gorlic, przez które przebiegał front po udanej austriackiej kontrofensywie w grudniu 1914 roku.
Początkowo w miejscu, w którym żołnierze zostali zmuszeni przez ogień wroga do zatrzymania się, kopano prowizoryczne dziury, służące za schronienie pojedynczym żołnierzom. Pod osłoną nocy pogłębiano je i łączono systemem rowów z sąsiednimi dziurami.
Dopiero w przypadku dłuższego zastoju w walce obiekty te przekopywano, tworząc linie oszalowanych drewnem okopów, wystarczająco głębokich, by skryć wyprostowanego żołnierza. Starano się ulokować je tuż przed kulminacją wzniesienia, tak by nie tworzyły łatwego celu dla obserwatorów wrogiej armii. Co kilka, kilkanaście metrów okopy przecinały tzw. poprzecznice, które oddzielały od siebie kolejne odcinki okopów. Podobnie jak przegrody zamykane na tonącym statku, tak poprzecznice zabezpieczały całość okopów w przypadku utraty jednego odcinka. Również wybuch pocisku wewnątrz okopu raził żołnierzy tylko jednej sekcji, chroniąc pozostałych, skrytych za kolejną poprzecznicą. Właśnie dlatego obserwowane z powietrza okopy przypominają zygzak lub wręcz piłę naszpikowaną ząbkami. Do ich wypełnienia oraz utwardzenia podłoża używano wszystkiego, co udało się żołnierzom znaleźć w okolicy – faszyny, cegłówek czy nawet drewnianych drzwi. Nie biegły one w linii prostej, lecz każdorazowo dopasowywały się do ukształtowania terenu.
Zazwyczaj tworzono kilka linii okopów, które wzajemnie wspierały się ogniem oraz stanowiły kolejne punkty oporu w przypadku ataku wroga. Lokowano je w pewnej, zależnej od potrzeb, odległości. Mogło to być kilkadziesiąt metrów na niespokojnym odcinku frontu lub nawet kilometr czy dwa. Linie te łączyły rowy komunikacyjne kopane również w sposób nieregularny. Doprowadzano nimi na pierwszą linię zaopatrzenie, żywność oraz posiłki w przypadku spodziewanego ataku. W drugą stronę znoszono tą drogą rannych lub jeńców.
Funkcja drugiej linii okopów zmieniała się w zależności od potrzeb. Czasami szczególnie silnie fortyfikowano dopiero ten odcinek własnych umocnień, chcąc podczas ataku nieprzyjaciela szybko wycofać swoje wojska z pierwszej linii, której zdobycie przez wroga i tak wiązało się z olbrzymimi stratami po jego stronie. Wycofane zawczasu oddziały mogły wtedy błyskawicznie przejść do kontrataku, uderzając na zmęczonego przeprawą przez ziemię niczyją przeciwnika. Czasami jednak linia druga, razem z trzecią, stanowiły zaplecze frontu, gdzie lokowano sztaby oddziałów, punkty opatrunkowe, magazyny czy schrony.
Do najbardziej charakterystycznych elementów krajobrazu Wielkiej Wojny należały szerokie pasy zasieków z drutu kolczastego. Ich montaż przebiegał najczęściej w sposób planowy i regulaminowy, a ich układ ściśle odpowiadał zadaniom, jakie powierzano obrońcom danego odcinka. Podczas bitwy pod Gorlicami dowódcy artylerii państw centralnych dostali rozkaz zniszczenia zasieków lub przynajmniej stworzenia bezpiecznych przejść dla nacierającej piechoty. Przedwczesny ostrzał tych miejsc mógł jednak poskutkować tym, że nocą przed natarciem, Rosjanie naprawiliby stracone zabezpieczenia. Dla pewności przed świtem 2 maja przed okopy Rosjan wyruszyli austriaccy i niemieccy saperzy, którzy nożycami poprawiali rezultaty ciężkiej artylerii.
Innym charakterystycznym elementem krajobrazu pola bitwy były (i w niektórych miejscach są nadal) nieregularne doły – leje, powstałe w wyniku eksplozji pocisków artyleryjskich. Na froncie gorlickim Austriacy wykorzystali swoje najpotężniejsze działa – moździerze Škoda o kalibrze 305 mm. Pociski z tego monstrum zasypywały żywcem żołnierzy znajdujący się w pobliżu eksplozji oraz tworzyły olbrzymie kratery w przypadku, gdy uderzyły w pas ziemi niczyjej. Kratery te były kolejną przeszkodą terenową w i tak już trudnym górskim terenie, w jakim przyszło przełamywać front w maju 1915 roku. Niekiedy wykorzystywano je, tworząc naprędce nową, tymczasową linię obrony, łącząc kolejne dziury siecią okopów i rowów komunikacyjnych.
Pewnym zabezpieczeniem przed deszczem czy upałem, a także ostrzałem artyleryjskim były ziemianki, które wkopywano w ściany okopów. Mieściły od kilku do kilkudziesięciu żołnierzy, który zmuszeni byli spać ramię przy ramieniu. Wejścia do ziemianek były ulubionym celem artylerzystów wroga, którzy starali się żywcem zasypać odpoczywających żołnierzy.
Okopowa rutyna
Służba w okopach nigdy nie należała do przyjemnych. Żołnierzom przede wszystkim doskwierała nuda. Szeregowiec przez wiele godzin każdego dnia był zaangażowany do pełnienia służby obserwacyjnej w ściśle wyznaczonym punkcie okopu. Przerwy od tego zajęcia wykorzystywano na czyszczenie broni – ciągle narażonej na brud w okopie – oraz walkę z wszami i szczurami. Wszystko to odbywało się w stanie najwyższego napięcia nerwowego – w każdej chwili do okopu mógł wpaść nieprzyjacielski granat, a wychyliwszy nieosłoniętą jeszcze hełmem głowę ponad parapet okopu, można było zostać trafionym przez snajpera.
Dodatkową dawkę adrenaliny zapewniały nocne wypady organizowane w okolice okopów przeciwnika. Ich celem było podsłuchanie planów przeciwnika, zorientowanie się w rozmieszczeniu stanowisk obronnych oraz zdobycie jeńca, który dokładniej mógłby oszacować liczebność towarzyszy broni. Wypady te były bardzo ryzykowne – ciemność nocy mogła rozświetlić rakieta wystrzelona z nieprzyjacielskiego posterunku. W blasku jej światła czołgający się po ziemi niczyjej żołnierze stawali się łatwym celem dla wrogich karabinów maszynowych.
Z takich okopów rano 2 maja 1915 roku ruszyli żołnierze armii austro-węgierskiej i niemieckiej do boju, który do historii przeszedł jako bitwa pod Gorlicami.
Więcej ciekawych zdjęć zobaczysz w naszej galerii Okopy Frontu Wschodniego.
Łukasz Wrona