Autor: Michał Kozioł
W sierpniu 1918 roku „Ilustrowany Kuryer Codzienny” donosił:
„Chleb z karakonem nie należy już obecnie do rzadkości, stał się bowiem stałym przysmakiem, którym raczą nas tutejsi piekarze. Mamy zatem chleb z karakonami, gwoździami, myszami, trocinami, słomą, jednym słowem bogata kolekcya «chleba» wojennego. Zdziwienie jedynie musi ogarniać każdego, gdzie są nasze władze kontrolne, które z takim spokojem patrzą na niesłychane lekceważenie ze strony tutejszych piekarzy, drwiących sobie widocznie z przepisów sanitarnych”.
Tak było w cywilnych piekarniach. W wojskowych mąka była lepsza, a czystość wzorowa. Tu przymiotnik „wojenny” w odniesieniu do chleba został użyty ironicznie, ale nazwa ta pojawiała się też oficjalnie, były więc wojenne wędliny, wojenne obuwie, a nawet wojenne kołdry. Potrzeba jest matką wynalazku, były więc namiastki zastępujące kawę, herbatę, kakao. Nazywano je oszwabkami. Jedną z tych dziwnych substancji był sprzedawany zamiast cukru bendzwinian sodu „służący do konserwacyi owoców”.